wtorek, 13 stycznia 2015
drew: capitulo uno
- Drew, kochanie, wstawaj. - usłyszałam delikatny i upajający dźwięk, przez co przeciwnie, zachciało mi się spać jeszcze bardziej. - Mówię poważnie, tępa dzido, wstawaj. - tym razem usłyszałam rozbawiony i głośny głos Otworzyłam jedno oko, marszcząc przy tym śmiesznie nos i zaraz odnalazłam niebieskie oczy Lou. Uśmiechnęłam się promiennie. Louis Tomlinson jest moim ojcem., a właściwie moim przybranym ojcem. Zostałam mu ,,oddana'' przez moich biologicznych rodziców, którzy jednak nie byli gotowi na dziecko i musieli zająć się pracą. Za to Louis był już dobrze ustawiony jeśli chodzi o pracę czy pieniądze i naprawdę pragnął dziecka, którego mieć nie mógł. Wszyscy stwierdzili, że to dobry pomysł by to właśnie Lou miał mnie pod swoim dachem, nawet ja. Tak dokładnie, nie było żadnego buntu z mojej strony, kłótni czy nienawiści. Nie widziałam w tym żadnego sensu, po co być czyjąś kulą u nogi, jeżeli możesz być czyimś wszystkim? Oczywiście tęsknię za swoimi rodzicami, jestem tylko człowiekiem, ale często mnie odwiedzają. Poza tym mam miłość, szczęście i pieniądze. Po prostu od innej osoby. Co lepsze, dostaje to, czego mi się zapragnie. Czy jest to nowa torebka Prady czy zwykła książka. Mogę mieć wszystko. Wystarczy, że poproszę. Chociaż czasem nawet tego nie trzeba, jestem zasypywana prezentami z firmy Lou, od współpracowników Lou albo od samego Lou. Żyć nie umierać, prawda? Nie wspominam już o wszystkich luksusach i atrakcjach, które wiążą się z bycia dzieckiem Tomlinsona. W środę przyjęcie urodzinowe u Leonardo DiCaprio, w piątek czerwony dywan na gali AMA i leniwy weekend na jachcie, na Monako. To wszystko jest dla mnie zwykłą codziennością. Od razu sprostuję pewną rzecz - nie jestem jakąś bezduszną materialistką. Pieniądze i to wszystko nie są dla mnie najważniejsze, ale skoro je mam, dlaczego mam niby nie korzystać? Strasznie irytują mnie bogaci ludzie, którzy próbują udowodnić swój niesamowity kręgosłup moralny nie robiąc tych rzeczy, jakie robię ja z rodziną. To tak jak posiadanie jabłka i nie jedzenie go bo innym będzie smutno, że jesz jabłko. No przyznajcie, że to bez sensu. Nie znoszę również jak biedni albo po prostu posiadający przeciętny majątek ludzie mówią, że powinniśmy przeznaczyć pieniądze na coś istotniejszego niż to wszystko. Uroczyście oświadczają, że gdyby to oni mieli pieniądze to by je odłożyli na przyszłość i żyli przeciętnie lub oddawaliby je biednym i przeznaczali na cele charytatywne. Zwykłe pieprzenie. Też myślałam, że nie będę wydawać tych pieniędzy, ale taka jest ludzka natura. Grzechem by było nie pozwolenie sobie na wydawanie. Każdemu w końcu odbija. A argument z biednymi i celami charytatywnymi jest równie żałosny jak związek Justina Biebera i Seleny Gomez. Naprawdę. Czy ludzie poważnie myślą, że wydajemy wszystkie pieniądze na siebie? Odpowiedź brzmi nie. Miesięcznie wydajemy na potrzebujących tysiące czy też miliony, ale i tak będziemy snobistycznymi egoistami. Cudnie.
- Ile można na was czekać? Was nie ma, a śniadanie jest tak jak i moja sesja za 20 minut. - do mojego pokoju wparował roztrzepany mężczyzna z burzą brązowych loków na głowie. Harry, mój drugi ojciec. Dokładnie! Mam dwóch ojców! I naprawdę mi to nie przeszkadza, a odwrotnie - shippuje ich. Geje górą!
- Easy frajerze, właśnie obudziłem naszą księżniczkę, ciekawe czy dziś mi za to wleje? - mrugnął do mnie z tym swoim uśmiechem. Wstał i podszedł do Harry'ego owijając swoje ręce wokół jego torsu. Zauważyłam mały uśmieszek wyższego mężczyzny, a zaraz potem przyćmił go złożony na jego ustach pocałunek Louisa.
- Wiecie, że was toleruję, ale wynieście się stąd za nim ta mała scenka czułości zamieni się w coś gorszego, na co mimo wszystko, nie powinnam patrzeć w tym wieku, co? - posłałam im znaczący uśmiech, poprawiając swoją głowę na poduszkach.
- Morda w kubeł szczylu. - zaśmiał się Louis.
- Schodź szybko na dół, mój poranny żart nie może czekać. - powiedział Harry, wychodząc z mojego małego królestwa. Uniosłam swoje dość krzaczaste brwi do góry.
- Powiedz mi, że on żartuje teraz i nie ma żadnego porannego żartu okej? - wystękałam.
- Sorki mała, ale czym dłużej nie przyjdziesz, tym wymyśli gorszy dlatego rusz że tę dupę. - odpowiedział Lou, podążając za swoim chłopakiem.
Przygotowując się na najgorsze, wstałam z łóżka i podeszłam do swojej garderoby dokładnie ją przeglądając. Wybrałam aztecki kardigan, biały top i przetarte jeansy. Dorzuciłam do tego czarne botki, torebkę i jakieś zwykłe duperele, jak naszyjniki czy bransoletki. Położyłam wszystko na łóżku i ruszyłam w stronę łazienki. Wykonałam wszystkie swoje poranne czynności patrząc na efekt końcowy w lustrze. Przechyliłam głowę na bok i sięgnęłam po kosmetyki. Nie wyglądałam dzisiaj najlepiej. Nałożyłam na twarz podkład, korektor pod oczy, puder na policzki by podkreślić kości policzkowe i wytuszowałam rzęsy wcześniej nakładając na powieki brązowy cień. Na końcu poprawiłam swoje usta bladym odcieniem szminki. Byłam zwolenniczką mocnych makijaży. Znów spojrzałam do lustra i stwierdziłam, że teraz mogę spokojnie wyjść z domu. Opuściłam łazienkę i przebrałam się we wcześniej przygotowane ubrania. Po tym spakowałam do torebki wszystkie potrzebne książki, telefon, portfel i klucze i zeszłam na dół.
Weszłam do kuchni a zaraz po tym tego pożałowałam. Na blacie kuchennym siedział Louis, który wręcz pożerał usta Harry'ego i trzymał ręce wplecione w jego loki, zaś Harry położył swe ręce na pośladkach niższego. Jak wspomniałam, uwielbiam gejów, ale zaraz obok nich leżały na talerzu moje tosty francuskie. A na moich cudownych tostach, koszula Harry'ego.
- Ja pieprzę! - zakryłam rękoma swoje oczy robiąc parę kroków w lewo, w stronę drzwi wyjściowych.
- W tym domu, póki co tylko my możemy pieprzyć. - odkrzyknął do mnie Harry.
- Omg, wychodzę. - powiedziałam, dalej trzymając rękę na swoich oczach.
- Widzimy się o 17, Houston. - wymamrotał Lou pomiędzy pocałunkami drugiego mężczyzny.
- Tak, ubrani, mam nadzieję. - wyjąkałam. Otworzyłam drzwi i szybko wyszłam na dwór. Skierowałam się alejką do dużej bramy, która była poprzedzona placykiem. Na samym jego środku stała piękna fontanna z marmuru, a wokół niego były posadzone wysokie drzewa z których czasem zwisały światełka. Za nimi, po jednej stronie można było znaleźć basem a po drugiej stronie kryte boisko do siatkówki. Nawet jeżeli mieszkałam tu już jakiś czas, to zawsze robiło na mnie ogromne wrażenie. Przyznawałam się do bycia cholerną szczęściarą. Było pięknie, ale nie mogłam poświęcić więcej czasu na podziwianie gdy zobaczyłam czekającą na mnie limuzynę za bramą. Podbiegłam trochę i wsiadłam do samochodu.
- Hej Jack. - przywitałam się z szoferem.
- Witam, panienko Houston. - wyrecytował.
- Ile razy Ci powtarzałam, żebyś mówił Drew.
- Ależ to chłopięce imię, nie pasuje do panienki. - wywróciłam oczami. Ale miał rację, jedyne co mogłabym zmienić to swoje imię.
- Po prostu jedź. - westchnęłam, wyciągając swój telefon.
Zobaczyłam parę wiadomości na what's appie, oczywiście z naszej durnej konferencji.
Ashton: Suki, Malibu dzisiaj?
Jake: cipo, nikt nigdzie z tobą nie pójdzie czaisz??
Ashton: a kogo obchodzi twoje zdanie, pytam panie
Renn: brzmi całkiem zajebiście
Jake: ile ci zapłacił???
Ashton: pytanie brzmi ile Drew zapłaciła temu blond debilowi
Zaśmiałam się po cichu.
Drew: nic mu nie płaciłam, ogórasie.
Niall: a ja to wszystko widzę kretynie
Ashton: wyzywanie mnie od ogórasów?? i kretynów nie zrobi z was panów ciemności jakim jestem ja
Drew: ashti, nie jesteś panem ciemności
Renn: gdzie jest do cholery Emily???
Jake: ashti brzmi jak kucyk, podoba mi sie
Niall: hahahahahahhahahahhahahha
Jade: wtf horan
Ashton: to nie jest śmieszne debile
Renn: śmieszne jest twoje życie towarzyskie
Jade: lol on go nawet nie ma
Ashton: aha
Niall: hahahahhahahahahhahahahhahahhaha
Jake: ogarnij sie horan
Niall: to nie horan, to da craic!!!!!!!!!!!!!!
Drew: o nie może wróćmy do naśmiewania się z ashtiego
Ashton: koniec! zrywam przyjaźń :) do malibu pójdę z nowymi przyjaciółmi!!!
Jake: wymyślonymi?
Ashton: fuck off
Renn: dobra cioty koniec, pogadamy w szkole
Jake: ty i twoja kolezanka na dole to ciota
Renn: ????
- Panienko, jesteśmy na miejscu. - podskoczyłam słysząc głos Jacka, w pełni zagłębiona w rozmowę.
- Dziękuję, do domu wrócę sama. - oznajmiłam z uśmiechem na twarzy i wyszłam z limuzyny.
Ledwo zrobiłam dwa kroki a poczułam ogromne szarpnięcie na szyi a do moich nozdrzy dostał się zapach lawendy wymieszanej z papierosami. Jade.
- Dreeeeeeeeeeeew! - krzyknęła mi do ucha.
- Jade, chodź tu żółwico. - zaśmiałam się i przytuliłam ją jeszcze bardziej.
- Kiedy w ogóle wróciłaś z Nowego Jorku, co? Myślałam, że będziesz dopiero za tydzień, ale dobrze że jesteś. Jake ma się dziś bić z jakimś typkiem z piłkarskiej.
- Co? Po co i czemu? - uniosłam brew do góry, a ta uśmiechnęła się figlarnie.
- O Emily.
- Naszą Emily? - wytrzeszczyłam na nią oczy.
- Naszą cichą, spokojną Emily, tak.- powiedziała idąc w podskokach
- Dobrze wiemy, że cicha i spokojna nie jest, ale nadal.. Wow.
- Dokładnie, a teraz za nim te debile się zbiorą, opowiedz mi wszystko o Nowym Jorku. - usiadła na murku obok szkoły, wyciągając z torebki paczkę papierosów jagodowych. - Och, i daj mi ognia.
*~*
- Słuchaj Jake, masz mu przylać i to porządnie. Dobierał się do niej na sylwestrze, czaisz? - nakręcaliśmy go wszyscy.
- Dokładnie! Do parteru z nim! - krzyknęłam wskakując mu na plecy.
- Żeby kwiczał jakby mu chuja przyczasło! - dodała Renn wieszając mu się na ręce.
- Do Betlejem i z powrotem czaisz? - wydarł się Ashton, który na nic nie wskakiwał ani się na niczym nie wieszał bo uważał, że to pedalskie.
- Hahahhahahahahhaha. - Niall znów zaczął się śmiać.
- Horan, koniec. - powiedziała Jade przykrywając mu usta ręką. - Może papieroska, Jake?
- On jest sportowcem! - wydarł się Niall.
- Drew podobno też. - mruknęła.
- Cicho, bałwanie. - westchnęłam. - Gdzie jest ten cwaniak co, Jake?
- Nie zdziwimy się jak stchórzył dziku! - Ashton klepnął go po twarzy.
- Piłkarze kończą trening o 14. Kulista menda powinna zaraz być. - wymamrotał Jake. Cały dzień był podenerwowany, nie słuchał nawet na lekcjach a marzył tak samo jak ja o studiowaniu na Yale więc uznałam, że sytuacja naprawdę jest ciężka. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że Jake czuł coś do Emily a ten mały piłkarzyk wszystko utrudniał. Tak było w Westance, wiadomo, że dostanie wpierdziel. Na jego szczęście, do bójki nie włączyła się cała nasza ekipa.
- Chyba idzie. - powiedziała Renn. Miała rację, zza rogu wyłonił się blondyn ze swoją świtą, nieco wyższy od Jake'a. Był w swoim stroju piłkarskim i zawieszoną torbą na ramieniu.
- No Jake, powodzenia mordo. - powiedzieliśmy wszyscy.
- Nie dziękuję. - powiedział z nieco sadystycznym uśmiechem i skierował się w stronę chłopaka. Nieco przerażające, ale to Jake. Wkurzony Jake. Wszystko normalne. Obserwowaliśmy jak Jake zaciska szczękę gdy ten drugi odkładał swoje rzeczy na bok i stawał na przeciwko niego. Wokół chłopaków zebrało się już dość spore stadko nastolatków oczekujących świetnego show. Wszyscy popadli w jakiś obłęd, krzyczeli i wymachiwali rękoma wykrzykując imię faworyta.
- Jake do cholery! Walnij mu w tę mordę! - krzyknął Ashton.
- Jak myślicie, kto wygra? - spytała Renn.
- To chyba oczywiste. - odparowała Jade.
- Jake go skopie i to ostro. Ma o co walczyć, co już robi z niego zwycięzce. - powiedział Niall z szerokim uśmiechem.
- Urodzony filozof - zaśmiałam się.
Niall miał własnie coś odpowiedzieć, kiedy Jake po prostu uderzył chłopaka pięścią w twarz na co tamten się zatoczył. A potem znowu. I jeszcze raz. Nim się spostrzegliśmy, chłopak leżał na ziemi okładany pięściami Jake'a.
- Dobra, odciągnijcie go! - krzyknęła jakaś dziewczyna z naprzeciwka.
- Jeszcze nie! - odkrzyknął jej Ashton z uśmiechem.
- Ashton, poważnie. On już nie daje rady. Wystarczy. - powiedziała Renn z lekkim przerażeniem na twarzy.
- Okej, księżniczko. - westchnął i razem z Niallem podszedł do dwójki awanturników skinając do swoich kolegów by mu pomogli.
- Jake, promyczku, wystarczy! - wyśpiewał Niall.
- Zamknij się.
- Mówimy poważnie, koniec tego. - poparł go Ashton z niezbyt zadowoloną miną po czym zaczął odciągać Jake'a od chłopaka na ziemi. Blondyn nie wyglądał zbyt dobrze. Z rozciętej wargi sączyła się krew, tak jak i z łuku brwiowego. Siniaków nie było jeszcze widać, ale byłam pewna, że za niedługo się pojawią.
- Nieco przesadziłeś. - powiedziałam do niego jak już do nas podszedł i przystanął obok mnie i Jade. Sam miał parę zadrapań z sączącą się z nich krwią i czerwonych śladów na twarzy.
- Tylko nieco. - uśmiechnął się obejmując nas. - To co z tym Malibu?
- Komuś się tutaj poprawił humor, co? - zagwizdał Ash.
Jake się zaśmiał i wszyscy poszliśmy w stronę parkingu.
- Gdzie są nauczyciele w takich sytuacjach? - spytała Renn.
- Nie byliśmy na terenie szkoły, albo nas nie widzieli. - odpowiedział Niall.
- Beznadziejna szkoła. - dopowiedziała Jade, a zaraz po tym poszliśmy w stronę swoich samochodów czy motorów, poprzednio umawiając się na 20 w Malibu.
Musiałam tylko przetrwać przyjęcie z Harrym i Lou, a to będzie trudne.
dom i pokój Drew - http://privatekeymagazine.com/wp-content/uploads/2014/05/the-20-most-expensive-homes-for-sale-in-california.jpg http://24.media.tumblr.com/1f1efd37be62df77e7d3222ea9bf11ca/tumblr_mygl9z6jpm1rtu8xbo1_500.jpg
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz